poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozdział 8. Mamy dom! Mamy dom!

Obudziłam się około 11. Maryśka już nie spała, bo nie było jej w pokoju. Wygramoliłam się z łóżka, dopakowałam resztę rzeczy i usiadłam na krześle obok. Spojrzałam przez okno. Pogoda była rewelacyjna. Słońce ogrzewało pokój bardzo mocno. Jednym słowem CUDOWNIE. Było cicho, bo rodzice, całe szczęście, wylecieli dziś z rana, bo lecieli prosto do pracy. Dwa tygodnie katorgi z matką zakończone. Podniosłam swój leniwy zadek i wyszłam po raz ostatni na balkon. Co prawda, wyszłam jedynie w bieliźnie i zarzuconej na nią cienkiej koszuli. Ale co w tym złego, tu prawie nikogo nie ma, tylko jeden domek obok, a ludzie tu nie chodzą, bo to "daleko" od plaży. Pff zaledwie dwa kilometry! Haha. Jeszcze raz spojrzałam na ten malowniczy krajobraz, który niedawno namalowałam żeby mieć jakąś wyjątkową pamiątkę. Co mi po zdjęciu, skoro z czasem wyblaknie, a obraz się dłużej utrzyma bez większych zmian. Wróciłam do pokoju. Poszłam do łazienki się ogarnąć. Wychodząc z łazienki nasłuchiwałam czy przypadkiem nie kręci się gdzieś Maryśka. Ani widu, ani słychu. Zaginęła mi gdzieś. Jej rzeczy leżały jeszcze obok torby. Poskładałam je i ułożyłam w walizce. Gdzie ona polazła?! Zeszłam na dół. Tam też jej nie było. Gdzie ją wywiało? Czekając na Mańkę zdążyłam sobie zrobić i zjeść śniadanie. Po skończonym posiłku pobiegłam na górę po telefon. Wybrałam numer do Maryśki. Odebrała po trzecim sygnale.
- No co Zoś? - zapytała.
- Gdzie jesteś?
- Zaraz wrócę. - odparła.
- Wiesz, która godzina? Za pół godziny przyjeżdża taxi i jedziemy na lotnisko, a Ty nie spakowana!
- Za pół godziny?! To już tak późno?! - wykrzyczała.
- No! W jakim Ty świecie żyjesz, bejb? Zakochałaś się czy co?
- Już biegnę, będę za moment. Kocham!
- Ok. Też kocham.
Rozłączyłam się. Maryś brzmiała dość podejrzanie. W sensie miała tą iskierkę w głosie, którą zawsze ma, gdy nawija o tym blondynie... jak mu było... Niall, no właśnie, o Niall'u, z jej ukochanego zespołu One Direction. Ej no w sumie się poznali, to może się też i spotkali... Ale nie powiedziałaby mi? Chociaż z drugiej strony zakazałam jej mówić o nich przy mnie. Więc może to prawda, kto wie. Jak na razie tylko ona. Z moich dość dziwnych przemyśleń wyrwała mnie, wpadając do domu, zdyszana Maryśka. Spojrzałam na nią pytająco, ale ona szybko pobiegła na górę zbywając mój wzrok. Pobiegłam więc za nią. Stała w pokoju. Spojrzała na torbę, potem na mnie i znowu na torbę.
- Ale przecież mówiłaś?!
- Że co niby? - zaśmiałam się.
- No ej! Czemu nie powiedziałaś? Pobyłabym dłużej z Ni.. z naturą, tą piękną naturą! A co! - zmieszała się.
- Z Ni..? Chyba nie dosłyszałam. Z kim?
- Z naturą. - mówiąc to poczerwieniała.
- Wiem, że kłamiesz blondyno! Znam ten wzrok. Ale na tą chwilę zostawię Cię w spokoju. Nie będę dopytywała, bo i tak dobrze wiem, że nie chodzi tu wcale o naturę. - zaśmiałam się.
- Znasz mnie za dobrze Antynowicz! Za dobrze. - wytknęła mi język. - Dziękuję za wyrozumiałość niebieskooka.
- No wiadomo, że Cię znam. Teraz Kochanie skończ pakowanie i znieś swoje torby na dół. Zaraz przyjedzie taxi. Buziak. Widzimy się za parę minut.
Zeszłam na dół i czekałam leżąc na kanapie na Mańkę. Po chwili pojawiła się na schodach obładowana torbami. Podeszłam do niej i pomogłam jej znieść kilka. Chwilkę później usłyszałyśmy klakson taksówki. Właściciel domu również czekał przed drzwiami. Wychodząc oddałyśmy klucz i szeroko się uśmiechając podziękowałyśmy za miły pobyt w bardzo dobrych warunkach. Zapakowałyśmy się do taksówki i ruszyłyśmy na lotnisko.
Na miejsce dojechałyśmy w niecałe pół godziny. Szybkim krokiem udałyśmy się do miejsca odpraw, gdyż nie pozostało za wiele czasu. Jeszcze tylko ostatnie wzrokowe pożegnanie z miejscem, w którym tak wiele się wydarzyło. Potem wejście do samolotu i upragniony lot do domu.

Do Polski doleciałyśmy późną nocą. Wujaszek Grzesiek czekał na nas na lotnisku w Gdańsku. Zabrał nasze bagaże i odwiózł nas do domu. Wymęczone długim lotem pożegnałyśmy się i poszłyśmy spać do swoich domów.
Noc minęła spokojnie. Otworzyłam zaspane oczy. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Słońce pięknie przygrzewało. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 12. Zeszłam na dół. Zrobiłam sobie śniadanie, zaparzyłam herbatę z cytryną i usiadłam na kanapie włączając przy tym TV. HOME SWEET HOME. Jak to dobrze być w domu. Stęskniłam się, chociaż świadomość, że o każdej porze dnia i nocy mogą tu wparować rodzice mnie trochę przeraża... Szczerze nie mogę się doczekać wspólnego mieszkania w Londynie z Maryśką. To dopiero będzie życie. Ach. Cudowne. Tylko ciekawe czy rodzice nam kupią mieszkanie, przecież matka chciała mnie wydziedziczyć. W telewizji leciał jakiś nudny program, nawet nie wiem co to. Wyłączyłam więc TV i poszłam do pokoju. Odpaliłam lapa i zalogowałam się na tt. Ogarnęłam, jak codziennie, co nowego w świecie. O! Maryśka coś przed chwilką tweet'nęła.
Od razu jej odpisałam.

Znowu przypomniałam Maryśce, że idę tam wyłącznie dla niej. Muszę co jakiś czas jej przypominać. Poza tym, tak jakby usprawiedliwiam się, że nie ciągnie mnie do LONDYNU, i już! Wylogowałam się ze swojego konta. 
Następnie wstałam i wzięłam aparat, z którego zaczęła przesyłać zdjęcia z wakacji. Uśmiechałam się do ekranu patrząc na nasze zdjęcia. Niektóre "powalające", zazwyczaj przez jakąś głupią minę, pozę. Patrząc na zdjęcia łatwo jest sobie przypomnieć jakieś wydarzenia. A dużo się przecież działo. Znowu z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek, ale tym razem mojego telefonu. Spojrzałam na ekran. Pojawiło się zdjęcie ojca i napis Tata.
- No hej tato!
- Hej Zoś! Jak leci? - zapytał. 
- A dobrze, powoli. Czemu się pytasz? 
- A no wiesz, tak z obowiązku. - zaśmiał się - Nie no mała. Martwię się.
- Matka Ci nie kazała? - zapytałam.
- Nie, ona nic nie wie. 
- Jeżeli nie ona, to o co chodzi tatku?
- Mówiłaś, że będziesz studiowała w Londynie razem z Marysią, tak?
- No tak. Dokładnie jak mówisz.
- Postanowiliśmy z Kacprem, że kupimy Wam mieszkanie, domek, co będzie się Tobie i Marysi bardziej podobało. 
- Co na to mama?
- Nic nie wie, przecież się odgrażała, że Cię wydziedziczy.
- Oo, czyli buntujecie się przeciw żonom?
- Nie buntujemy, przecież nie muszą wiedzieć o wszystkim. Nie prawda?
- Prawda.
- Więc, co ja mówiłem..
- Mówiłeś o mieszkaniu w Londynie.
- Aa. Dziękuję. Tak właśnie, więc z Kacprem chcemy żebyście przyleciały w ten weekend do Londynu już z wybranymi jakimiś ofertami i po prostu tam pojedziemy i zobaczymy. Jeżeli coś się spodoba, to kupimy. Pasuje?
- Jasne! Kochany jesteś! Oczywiście, że przylecimy! 
- No to pa córcia! Do zobaczenia.
- Pa pa tatuś!
Miła niespodzianka ze strony taty, w sumie naszych ojców. Nie no serio super. Kochani są. I widać, ze można ze mną pogadać bez żadnej kłótni. Ja nigdy nie rozpoczynam kłótni, ale jak ktoś zacznie, to się bronię. Przecież nie będę pozwalała żeby ktoś mną pomiatał.

~*~

Dzisiejszy dzień zapowiada się bardzo ciekawie, bo przychodzi do mnie Mańka. Będziemy wybierały mieszkanie lub domek. Ogarniemy oferty na necie i później po prostu tam pojedziemy i zobaczymy w real'u, czy rzeczywiście warto. Zegarek wybił właśnie południe. Maryś zaraz powinna przyjść. "Puk! Puk" - zastukał ktoś do drzwi. Na pewno Maryśka. Podeszłam szybkim krokiem do drzwi i z uśmiechem na twarzy przywitałam przyjaciółkę otwierając przed nią drzwi.
- Właśnie o Tobie myślałam. - powiedziałam.
- Serio?! Cześć piękna. - mówiąc to dała mi buziaka w policzek.
- Serio, serio. - zaśmiałam się.
- To co, zaczynamy? - zapytała uśmiechnięta od ucha do ucha Maryśka.
- Jasne, chodź.
W lapie miałam już załadowaną stronę z ofertami mieszkań i domów w Londynie. Po kilkugodzinnym przeglądaniu stron wybrałyśmy trzy domy i trzy mieszkania, według nas najciekawsze i z chęcią zobaczymy je na żywo. Koło 17 zrobiłyśmy sobie obiad. Po obiedzie jeszcze dosyć długo gadałyśmy to o studiach, to o propozycji naszych ojców. Zastanawiałyśmy się co ich do tego natchnęło. Maryś poszła do domu koło północy. Nigdy pewnie tak długo by nie siedziała, gdyby nie fakt, że mieszkamy w bliźniaku i dzieli nas zaledwie kilka kroków, bo rodzice zrobili dodatkową furtkę do "szybszego przechodzenia". Co do wyjazdu, to do Londynu wylatujemy jutro wieczorem. Tam mamy zamówiony hotel, w którym będziemy zakwaterowane na czas pobytu. Spojrzałam na zegarek. Już po północy. Przed snem wzięłam jeszcze gorącą kąpiel i dopiero po tym, jakże relaksującym czasie, poszłam spać.

"Give a little time to me ..."
Obudził mnie dzwonek telefonu. Zaspanymi oczyma spojrzałam na ekran komórki. 5 Połączeń nieodebranych od Maryśka. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 13. Do wylotu pozostało 5h, no już nie całe. Wybrałam numer do Maryśki. Odebrała po jednym sygnale.
- No co nie odbierasz? - powiedziała szybko.
- Sorry! Spałam. - zaśmiałam się.
- Właśnie tak myślałam, ale oprócz tego miałam też różne, dziwne myśli.
- Wiadomo. Mogłam umrzeć, albo coś. No sorry! Serio nie chciałam. Wiesz jak kocham spać i jak trudno mnie dobudzić, a co dopiero zmusić do wyjścia z łóżka.
- No wiem, wiem. Ale mniejsza z tym. Musimy coś przygotować dla tatuśków, za to, że są tacy kochani.
- Można by było. Prawda. O czymś już myślałaś?
- No nie za wiele. Musimy coś ogarnąć. Jedyne co widziałam to bilety na koncert ich ukochanego zespołu Pink Floyd.
- Oo! Zajebiście! Też ich kocham. Bardzo dobry pomysł!
- W takim razie zamawiam bilety. 
- Dajesz. Zrób to teraz, bo może nie być.
- Już prawie nie ma. Właśnie zamówiłam. Odbiorę je rano w Londynie, jeszcze przed spotkaniem z ojcami. 
- Spoko. Kochanie, teraz muszę iść coś sobie spakować na wyjazd.
- Ja biorę mało, ale też jeszcze to muszę spakować. 
- No ja też mało. Przecież to niecałe trzy dni. Dobra lecę. Do 17.
- Pa. Do 17.
Po telefonie od Maryśki zaczęłam się szykować do wyjazdu. Spakowałam potrzebne rzeczy. Na zegarze dochodziła 15, a ja jeszcze nie jadłam śniadania. Poszłam więc do kuchni i zrobiłam sobie przepyszne kanapki. Później jeszcze zjadłam jabłko. Od godziny 16 do za dziesięć 17 siedziałam i oglądałam TV. Tuż przed 17 poszłam po walizeczkę i zniosłam ją na dół. Równo z zegarkiem wyszłam na zewnątrz gdzie czekała już Maryśka i momentalnie z zamknięciem drzwi podjechał wujek Grzesiek. 
- Wskakujcie! - powiedział otwierając okno w samochodzie.
- Jasne, jasne! Już! - krzyknęłyśmy i szybkim krokiem ruszyłyśmy w stronę samochodu. Wrzuciłyśmy walizeczki do bagażnika. Równo z zamknięciem ostatnich drzwi Grzesiek ruszył na lotnisko. 

Równo o 18 wyleciał samolot do Londynu, a my w nim. Byście widzieli zajar Maryśki. Chyba nigdy nie była tak szczęśliwa. No może jeszcze wtedy, jak poznała się z Niall'em i Harry'm w Nowej Zelandii, dosłownie przypadkiem. Wtedy była najszczęśliwsza na świecie. To było widać, słychać i czuć. Ja mam tak, że jak ona jest szczęśliwa, to ja też zazwyczaj wtedy mam dobry humor. Podróż w porównaniu do lotu do Nowej Zelandii była bardzo krótka. BARDZO! Nawet nie zdążyłam się zmęczyć.
Na miejsce doleciałyśmy na nasz czas o 20, a na ich czas o 19, więc zyskałyśmy 1h. Nigdy nie ogarniam tej zmiany czasu. Do hotelu zajechałyśmy koło 20. Londyn i jego korki, wiadomo. W pokoju hotelowym rozpakowałyśmy się i postanowiłyśmy, że teraz sobie odpoczniemy. Do około północy oglądałyśmy więc TV, bo leciał nawet fajny film, ale nie pamiętam tytułu. Potem szybka kąpiel i ciepłe łóżeczko.

Koło 10 obudziła mnie obsługa hotelowa, która przyniosła śniadanie, rozmawiająca z Maryśką, moim "porannym ptaszkiem".
- Witamy w hotelu. Oto pani śniadanie.
- Dziękuję bardzo.
- Życzymy smacznego i miłego dnia.
- Dziękuję. Również życzę miłego dnia.
Zamknęła drzwi i podjechała ze śniadaniem koło łóżka. Spojrzała w moją stronę.
- Oo, wstałaś już? - zapytała.
- Nie, coś Ty, po prostu mam otwarte oczy i rozmawiam z Tobą, ale robię to non stop przez sen.
- No wiadomo. Dobra szykuj się i zajadaj, o 11 widzimy się z ojcami.
- Fajnie. Już wstaję.
- Nie mów, że wstajesz, tylko to zrób. Teraz! Bo znowu zaśniesz.
- Już.
Niechętnie odkryłam kordłę i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się, pomalowałam tylko rzęsy i wyszłam z łazienki czesząc włosy. Zostawiłam je rozpuszczone, nie chce mi się ich spinać. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła 11, dokładnie za piętnaście było. Przegryzłam coś i już musiałyśmy wychodzić, żeby na nas nie czekali. Obaj nie lubią jak się ktoś spóźnia. My też nie, dlatego same staramy się być zawsze punktualnie. Wyszłyśmy przed hotel. Po pięciu minutach przyszli nasi ojcowie, Michał i Kacper. 
- No siema tato! - powiedziałam do Michała. - Cześć wujek. - powiedziałam do taty Marysi.
- Hej Zoś! - mówiąc to tata dał mi buziaka w czoło.
Podobnie powitał się wujek Kacper (tak na niego mówiłam, Maryś na mojego tatę też) z Maryśką.
- To gdzie idziemy? - zapytał tata.
- Najpierw tu. - mówiąc to podałam mu kartkę z adresami.
Chodziliśmy tak cały dzień. Masakra. Byłam już bardzo zmęczona. Na koniec został nam domek, który się nam najbardziej podobał. 
- Mam nadzieję, że ten będzie taki jak na zdjęciach, nie jak do tej pory, bo nie wytrzymam.
- Ja też mam już dość. - dodała Maryśka.
Dojechaliśmy na miejsce. Z zewnątrz domek wyglądał cudownie. Ogrodzenie, ogród, garaż, wszystko z zewnątrz było cudne. Zobaczymy jak w środku. Właściciel budynku zjawił się w pięć minut po nas. Niewysoki, starszy mężczyzna otworzył nam furtkę, a następnie drzwi frontowe domu. Momentalnie po wejściu wiedziałam, że to najlepszy dom dla mnie. Tak czułam.
- Myślę, że ten będzie najlepszy! Mogłabym zobaczyć resztę? - spytałam właściciela.
- Oczywiście, zapraszam.
Obejrzałam wszystkie kąty. Dom był cudowny. Na koniec zostawiłam pokój gościnny. Gdy do niego weszłam, nie zobaczyłam nic innego, tylko stojący w centralnym miejscu czarny fortepian. O moja miłości, mamcia już jest!
- Tato! Bierzemy.
Tata chciał zapytać Maryśkę o zdanie, jednak nie zdążył. 
- Bierzemy! - krzyknęła zachwycona Mańka
- No to bierzemy.
Po załatwieniu wszelkich formalności dostałyśmy klucze do naszego domu. Aaaa! Super! Cudowny dzień. Zrobiłyśmy sobie z Maryśką zdjęcie w domu. Po powrocie do hotelu żegnając się z tatuśkami dałyśmy im nasz prezent.
- To dla Was, za troskę i taki wspaniały prezent! - krzyknęłyśmy razem.
- Co to takiego? - zapytał ojciec.
Gdy otworzyli koperty nie zrobili nic innego, tylko nas przytulili i powiedzieli równocześnie
- Dziękujemy! Jesteście wspaniałe! Na pewno pójdziemy.
- Cieszymy się, że prezent się podoba. - powiedziała Mańka.
- Dobra dziewczynki. My idziemy. Dobranoc.
- Pa! Dobranoc. - powiedziałam.
- Dobranoc. - dodała Marysia.
Zadowolone zalogowałyśmy się na tt i wstawiłyśmy po jednym tweet'cie. 


Wylogowałyśmy się i patrząc na siebie wykrzyczałyśmy:
- Mamy dom! Mamy dom!
Po pełnym wrażeń dniu poszłyśmy zmęczone spać.








_________________________________________
Czytasz - komentuj! xx
Dziś trochę dłuższy rozdział!! :) Liczę na komentarze xx

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 7. Wow! Serio?! I czy Ty myślisz, że to zrobiło na mnie wrażenie?

Wybiegłyśmy z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Biegłyśmy dłuższy czas. Nie chciałyśmy już słyszeć ich krzyków, chciałyśmy zapomnieć o tej całej sytuacji. Uciekałyśmy, byle jak najdalej od nich. W głuchej ciszy można było tylko usłyszeć nasz ciężki oddech i szum fal oceanu. Nic więcej... Zatrzymałam się na chwilę i w końcu powiedziałam:
- Jak ona mogła mnie uderzyć i nazwać mnie suką? Czy ja jej coś złego zrobiłam?
- Nie wiem kochanie. - odpowiedziała Maryśka - Ona po prostu nie wie, jakim wspaniałym człowiekiem jesteś, to dlatego. - mówiąc to objęła mnie bardzo mocno.
- Nie chcę żeby się dowiedziała jaka jestem... Niech myśli, że jestem taka, jak jej się wydaje.
Usiadłyśmy na piasku i spoglądałyśmy na szumiący ocean. Mania zerknęła na zegarek.
- Zoś idziemy na tą imprezę, bo już się zaczęła? Czy może na spacer? - zapytała.
- Powiedziałabym spacer, bo to mi bardziej odpowiada, ale muszę wypić coś mocniejszego...
- No ja tak samo. Czyli impreza?
- Tak. Ale tylko na chwilę, a potem spacer.
- Ok. W takim razie chodźmy.
Maryśka stanęła nade mną, a ja jeszcze przez chwilę przyglądałam się uderzającym o brzeg delikatnym falom. W końcu przed moim nosem pojawiła się dłoń Maryśki, którą ochoczo chwyciłam. Skierowałyśmy się w stronę klubu, gdzie była impreza. Przed lokalem i tak samo w środku było tak głośno, że nie mogłam zebrać swoich myśli. Kupiłyśmy wejściówki i weszłyśmy do środka. Wewnątrz klubu nawet nie było jak normalnie przejść. Trzeba było się przeciskać. Ludzi było mnóstwo. Podeszłyśmy do baru i najpierw wypiłyśmy pięć szybkich kolejek, a potem wzięłyśmy jeszcze po jednym drinku. Nie chcąc dłużej siedzieć w zatłoczonym lokalu, pośród tłumu wrzeszczących ludzi, wyszłyśmy na taras i zajęłyśmy pusty stolik, trochę oddalony od wejścia.
- No to zdrówko kochanie! - powiedziała Maryśka.
- Zdrowie! Za nas, żeby rodzice się nie czepiali. Szczególnie matki.
- Dokładnie!
Siedziałyśmy, gadałyśmy o różnych bzdetach. Humor jakby się poprawił, ale to chyba za sprawą alkoholu, który nawet w małej ilości działa "cuda". Maryśka przyglądała się mi uważnie.
- Coś się stało, że się tak dziwnie na mnie patrzysz? - zapytałam.
- Nie nic. Tylko patrzę na Twój policzek. - odparła - Wiesz, że jeszcze jest czerwony.. nieźle Cię uderzyła.
- Bolało.. i dalej piecze, więc mogłam się domyśleć, że dalej jest czerwony.
- Co za.. dobra nie skończę. A pamiętasz, jak przybiegłam do Ciebie z płaczem jak moja mi przywaliła?
- No pamiętam. To było przecież całkiem niedawno.
- Racja. Ale mniejsza z tym. Pamiętam, że wtedy babcia ją opieprzyła.
- Masz chociaż babcię, a ja...
- Mnie i babcię - zaśmiała się Mańka.
- No tak, a Ty masz jeszcze mnie. - uśmiechnęłam się - Ale wiesz chciałabym, żeby moja babcia żyła. - lekko posmutniałam.
- Wiem, że jeszcze mam Ciebie.... Co do Twojej babci, to była podobna do mojej Gośki, tak samo o Ciebie walczyła i widzisz ostatecznie wszystko Ci przepisała. - powiedziała Maryśka. - Dobra, bo znowu zamulamy. Zdrowie!
- Zdrowie.
Siedziałyśmy sącząc drinka i śmiejąc się. Nagle do naszego stolika podeszło dwóch chłopaków.
- Można się dosiąść? - zapytał jeden.
Mimo że było ciepło, mieli kaptury zarzucone na głowę. Już miałam powiedzieć nie, ale Maryśka, największa dusza towarzystwa, dodatkowo lekko już wstawiona, bo ma słabą głowę do alkoholu, mnie uprzedziła.
- Jasne. Siadajcie. - powiedziała zadowolona Maryśka, którą zmierzyłam wzrokiem. - No co? - zapytała spoglądając na mnie.
- Ty wiesz co.. Ale niech Ci będzie.
Uśmiechnęła się do mnie w ramach podziękowania. Mańka zaczęła trochę gadać z dwójką nieznajomych. Ja, zważając na mój niezbyt przyjemny charakter, siedziałam kończąc drinka, przy okazji mierzyłam non stop chłopaków wzrokiem. Chcąc się ich pozbyć zagadnęłam do Maryśki:
- Maryś, chodźmy na ten spacer, bo już nie chce mi się tu siedzieć.
- Jasne. - uśmiechnęła się - Idziecie z nami na spacer? - zapytała spoglądając na chłopaków.
- Oczywiście. - odpowiedzieli z zadowoleniem słyszanym w ich głosach.
Wzięłam Maryśkę na bok.
- Czyś Ty dziewczyno oszalała? Przecież ich nie znasz i nie wiesz, do czego są zdolni?
- Ej no, Zoś, chill out! Nie wyglądają na takich.
- Czasami pozory mylą. Dobrze o tym wiesz.
- Bez ryzyka nie ma zabawy.
- Tobie na serio alkohol szkodzi.
- Proszę Cię. Zoś! Jutro wyjeżdżamy i już ich nigdy nie spotkamy, także luz.
- Dobra. Ale żeby mi to było ostatni raz.
- Oczywiście kochanie.
Wróciłyśmy do chłopaków, którzy najwyraźniej też rozmawiali pod naszą nieobecność. Maryśka kiwnęła na nich ręką, a oni ruszyli za nami. Mój humor znowu się pogorszył. Mańka często wymyślała jakieś głupoty. Podobne do tej. Gdy już oddaliliśmy się sporo od klubu, gdzie nie było nikogo prócz naszej czwórki, Maryśka zarzuciła pytaniem:
- Po co Wam kaptury? Jest ciepło.. Jeżeli się przed kimś ukrywacie, to tutaj i tak jest bezpiecznie i nikt Was nie zobaczy. Poza tym rozmawiałam z Wami, ale jakoś nie zapytałam o Wasze imiona.
Chłopcy przez chwilę milczeli. Spojrzeli na siebie i równocześnie ściągnęli kaptury. Czy mój dzień nie mógł być jeszcze gorszy niż do tej pory? Jednak mógł. Co to za pieprzony przypadek, że akurat ta dwójka to chłopcy z Maryśki ukochanego boys band'u. FUCK! HOLY SHIT! Spojrzałam na Maryśkę. Stała oniemiała, z otwartą buzią, wpatrzona w chłopaków. Mi było obojętne, kto stoi przede mną. Zastanawiało mnie to, że chociaż z nimi gadała to od razu ich nie poznała po głosie, ale mi "wielka fanka", powiem jej to kiedyś. Haha. Nie chcąc żeby Maryś zrobiła sobie siarę przed "jej" facetami, musiałam wkroczyć.
- Maryśka ogarnij się! Zamknij buzię, bo Ci mucha wleci. - zaśmiałam się.
Maryśka zamknęła buzię, ale teraz zaczęła skakać i krzyczeć.
- Moje marzenie się spełniło! OH YEAH!
- Zamknij się, proszę! Poproś o autograf i spadamy.
- Jasne.
Gdy znowu odwróciła się w ich stronę, po raz kolejny ją wmurowało. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.
- Dobra - zaczęłam - Więc to jest Maryśka - wskazałam na nią ręką - Wasza chyba największa fanka, jaką kiedykolwiek widziałam. Chciałaby autograf i zdjęcie, jeśli łaska.
Posłałam w ich stronę wymuszony uśmiech.
- Jasne, nie ma sprawy. - zaśmiał się blondyn, widocznie zauroczony, a przy tym rozbawiony całym zachowaniem Maryśki.
- Tak?! To spoko. - powiedziałam. Wyciągnęłam z torebki Maryśki, jej notesik na autografy, który zawsze miała przy sobie, jak to ona mówiła "Tak na wszelki wypadek, bo nigdy nic nie wiadomo". Dzisiaj się przyda. - Maryś, masz tu Twój notesik i zbieraj sobie autografy. 2/5 będziesz już miała.
Maryśka automatycznie, jakby była do tego zaprogramowana, wzięła notesik i podeszła najpierw do blondyna, a potem do lokowatego.
- Zoś - powiedziała nagle Mańka - Ten blondyn to Niall, a lokowaty to Harry.
- Miło mi. - wymusiłam znowu uśmiech.
Blondyn uśmiechnął się, a lokowaty podszedł do mnie i podał mi rękę na powitanie.
- Harry Styles z One Direction. - uśmiechnął się.
- Wow! Serio?! - zrobiłam minę jakby podnieconej faneczki, ale momentalnie wróciłam do takiej, która wyrażała moje prawdziwe emocje. - I czy Ty myślisz, że to zrobiło na mnie wrażenie?
Chłopak lekko się zdziwił.
- Dobra mniejsza o to. Maryś stawaj koło swoich chłoptasiów. Cykam fotkę. 3,2,1. Już, gotowe. Może teraz chcesz tylko z tym Twoim blondynem. Jak on miał?
- Niall. - krzyknęła Maryśka.
- A no tak, Niall, wybacz - spojrzałam na blondyna - No to sweet fotka z Niall'em. 3,2,1. Ok, done. Chcesz też z lokowatym, jak mu było?
- Harry - odparł lokowaty.
- No tak sorry, z Harry'm.
Maryś stanęła obok Harry'ego.
- 3,2,1. Dobra koniec. Idziemy Maryś.
- Ale czemu? Przecież...
- Proszę Cię Mańka.
- No dobra. - wytknęła mi język. - Miło było chłopaki. - uśmiechnęła się Maryśka.
Chłopcy ją przytulili. Serio to było urocze. Ale ja nie chciałam przytulasków, podałam sobie z nimi tylko rękę na pożegnanie.
- Spotkamy się jeszcze kiedyś? - mówiąc to spojrzał mi w oczy lokowaty, no ten Harry.
- Mam nadzieję, że NIE! Pa. - mówiąc to machnęłam ręką.
- Ja mam nadzieję,że tak. - krzyknął w moją stronę Harry.
Dochodziła 3 rano. Wracałyśmy wolnym krokiem do domku. Maryś miała błogą minę. Widać, że ten krótki, ale jakże owocny czas, poprawił jej nastrój.
- Boże, jakie on ma cudne oczy. - powiedziała nagle. - I faktycznie ten HORAN HUG jest wyjątkowy. - westchnęła.
- Miałaś mi o nich nie gadać, proszę Cię. Spotkać ich to już za wiele dla mnie.
- Ej Zoś, ale przyznaj. Zmieszałaś się trochę jak Hazz spojrzał Ci w oczy.
- Nie, ani trochę! Koniec gadania o tych chłopakach.
- Dobra już milknę. - zaśmiała się.
Weszłyśmy do domu bardzo cicho. Szybkim krokiem skierowałyśmy się do swojego pokoju. Przebrałyśmy się w piżamy i poszłyśmy spać. Na szczęście po południu wracamy do Polski. W końcu.







_______________________________________
Czytasz - komentuj!
Może to trochę dziwnie brzmi, że dialogi, które powinny być po angielsku piszę po polsku, ale nie chciało mi się mieszać, bo bym musiała tak robić w każdym rozdziale, gdzie są chłopcy i w przyszłych rozdziałach, gdzie dziewczyny będą już w Londynie. Dlatego informacja: dziewczyny między sobą i z rodzicami mówią w języku polskim, natomiast reszta dialogów jest "jakby" w języku angielskim. Mogłabym je pisać po angielsku, ale szczerze nie chce mi się :) xx
P.S. Jeżeli podoba Ci się blog i go czytasz, dodaj się do obserwatorów. Dziękuję xx

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział 6. I co mnie to obchodzi?! Mam na to wylane!

Przebudziłam się koło godziny 9, co jak na mnie, jest bardzo wczesną porą. W domu panowała cisza i spokój, jakby nikogo nie było. Tylko ja i nic poza tym. Maryś jeszcze przekręcała się z boku na bok w łóżku obok. Co do mnie, to nie mogłam spać. Miałam koszmary, że matka znowu się do czegoś doczepiła i kolejna kłótnia. Porażka... Tak będzie całe życie, jeżeli ona w końcu nie zrozumie, że to jej wina. Nie chciałam żeby Maryś się obudziła, więc wyszłam sobie na balkon. Przy okazji mogłam zobaczyć jaka jest dziś pogoda. Było ciepło, bardzo ciepło. Delikatny wiaterek przyjemnie muskał moje ciało. Zamknęłam oczy i wyobraźnia wzięła górę, zresztą jak zwykle. Otworzyłam oczy i stwierdziłam, że przydałoby się coś namalować. Szybko, ale zarazem cicho wróciłam do pokoju. Założyłam strój, na który zarzuciłam jedynie koszulę. Wzięłam sztalugę, pędzle, płótno, farby i siedzenie. Poszłam znowu na balkon, na którym rozstawiłam sprzęt. Usiadłam i spojrzałam na przepiękny krajobraz znajdujący się przede mną. Ujęłam pędzel w dłoń i zaczęłam malować. Potrafiłam się w tym zatracić tak samo jak w muzyce. Nie było i do tej pory nie ma dla mnie ograniczenia czasowego, jeżeli chodzi o malowanie czy muzykę. Poprawiając ostatnie detale, delikatnie zerknęłam na zegarek. Dochodziło południe. Zadowolona z efektów pracy, podniosłam swój leniwy tyłek i odetchnęłam pełną piersią zaczerpując przy tym dużą ilość świeżego powietrza. Rozejrzałam się jeszcze po okolicy. Na balkonie, w jednym, niewiele od nas oddalonym domu, stał jakiś chłopak, który bacznie mi się przyglądał. Bynajmniej tak mi się wydawało. Nie wnikam. Spoko, skoro chce się patrzeć, to niech sobie patrzy. Nagle na dole zrobiło się głośniej niż było do tej pory. No tak, z domu wyszli rodzice. Wyglądali na szczęśliwych. Mamuśka rozpromieniona od ucha do ucha... Żal mi jej. Jak można tak udawać. Nie chcąc na nich patrzeć wróciłam do pokoju z popsutym na nowo humorem. Maryśki nie było już w łóżku. Najwyraźniej wstała i poszła do kuchni, bo też ogarnęła, że rodzice już poszli i można bezpiecznie zejść. No tak, przez podwórkowy widok, zapomniałam zabrać obrazu. Znowu wróciłam na balkon i zaczęłam zbierać rzeczy.
- Dzień dobry w południe niebieskooka.
- Dzień dobry zielonooka. - zaśmiałam się.
- Widziałam jak tworzyłaś, ale nie chciałam przeszkadzać.
- Tak? Jak zwykle nic nie słyszałam. Patrz, oto dzieło, które stworzyłam. - zaśmiałam się po raz kolejny.
- Ooo. Śliczne. - powiedziała. - Pamiętam jak w zeszłym roku właśnie malowałyśmy razem naturę. - dodała.
- Dziękuję za komplement. Co do tego, to też pamiętam. Może jak wrócimy, to też znowu sobie razem potworzymy, co?
- Oczywiście. Zgadzam się. - mówiąc to puściła mi oczko. - A zapomniałam, to dla Ciebie. - wręczyła mi kubek z kakao.
- Dziękuję skarbie. Kochana jesteś. - dałam jej buziaka w policzek i wróciłam do pokoju.
Maryś weszła za mną. Koło godziny 13 zebrałyśmy się i wyszłyśmy z domu. Powędrowałyśmy sobie na plażę. Resztę dnia, mniej więcej do 19 spędziłyśmy na opalaniu i pływaniu. Jak wiadomo, było cudownie. Osobiście kocham taką pogodę.


Następnego dnia zrobiłyśmy sobie wycieczkę po najbliższej okolicy. Wypożyczyłam deskorolkę, a Maryś rolki i ruszyłyśmy w "podróż pełną przygód", robiąc przy tym mnóstwo zdjęć. Dzień minął bardzo szybko, zdecydowanie zbyt szybko, ale za to w bardzo dobrym humorze. Wracając do domu, obawiałyśmy się, że zastaniemy rodziców i dobry humor, że tak powiem, pryśnie. Na szczęście, jak zazwyczaj bywało, rodziców nie było w domu, więc luz. Gdy się już ogarnęłyśmy, po dość wyczerpującym dniu, włączyłyśmy sobie TV, a podczas oglądania popijałyśmy wcześniej zrobioną gorącą czekoladę. Koło godziny 23 poszłyśmy się wykąpać i wskoczyłyśmy do naszych łóżek. Wzięłyśmy laptopy w dłoń i zalogowałyśmy się na tt, gdzie napisałyśmy po jednym tweet'cie.

Później jeszcze szybko ogarnęłyśmy, co nowego w świecie, a następnie wyłączyłyśmy nasze laptopy.
- Dobranoc skarbie! - powiedziała Maryśka. - I tak jeszcze się zapytam, o czym tak intensywnie myślisz?
- Co robią rodzice? To mnie zastanawia.
- Miej na to wylane. Są dorośli.
- No niby tak, ale mimo wszystko się o nich martwię. Chociaż co mi tam. Dam sobie na luz.
- Poradzą sobie. Nie martw się już. Oni się o nas nie martwią. A teraz już śpij. Dobranoc.
- Dobranoc blondyno moja. - powiedziałam ostatkiem sił i nie wiem nawet kiedy zasnęłam.

Kolejne dni wakacji w Nowej Zelandii minęły bezstresowo, ale to tylko dlatego, że nie widywałyśmy się z rodzicami. Jedyny plus, że można ich unikać. Dzień przed wylotem, czyli właśnie dzisiaj, postanowiłyśmy, że wybierzemy się na imprezę. Trzeba czasami zaszaleć. Nie przejmujemy się jutrzejszym wylotem, tylko dlatego, że będzie dopiero po południu, także się spokojnie wyśpimy, po zarwanej nocce. Na mieście wywieszone były ogłoszenia o największej i najlepszej imprezie w tym regionie, więc czemu mamy nie skorzystać. Dochodzi już 20. Zaczęłyśmy się dopiero szykować, bo impreza na 23, także spokojnie zdążymy. Koło 22:30 zeszłyśmy na dół. Myśląc że nie ma nikogo w domu, skierowałyśmy się od razu w stronę drzwi wyjściowych. Jak nigdy okazało się, że w domu są rodzice. Jak na złość! FUCK!
- Gdzie idziecie dziewczyny? - zapytał tata.
- Na imprezę. Chcemy zobaczyć jak tu wyglądają, bo jeszcze nie byłyśmy, a jutro wylot. - odparłam.
- A! To fajnie. Bawcie się dobrze. - dodał tata.
Uff. Myślałam, że będzie gorzej, ale z drugiej strony poszło chyba za prosto. Odwróciłyśmy się znowu w stronę drzwi i już chciałyśmy wychodzić, gdy do skończonej już rozmowy dowaliła się mama.
- Że co Ty, Michał powiedziałeś? Nie mogą nigdzie iść! Mają SZLABAN.
- Tak właśnie, mają szlaban. - dodała Wioletta, mama Maryśki.
- Że co?! - krzyknęła Maryśka.
- Właśnie, co mamusia powiedziała? - dodałam jak najdelikatniej.
- Szlaban dziecko. Którego słowa nie rozumiesz, może przeliterować?
- Nie jestem idiotką, jak ... - nie skończyłam, nie chciałam pogarszać sytuacji, ale chyba i tak pogorszyłam.
- Jak? Jak kto się pytam?!
- Odpowiedz sobie sama na to pytanie mamo. Co do imprezy, nie możesz mi kazać żebym została w domu!
- Oczywiście, że mogę moja panno. Jestem twoją matką, tak dla twojej wiadomości.
- Serio? Nie wiedziałam. A tak w ogóle nie jestem twoja. Nie jestem twoją własnością. Nie byłam i nigdy nie będę.
- Ciekawe, kto ci dał życie. Hmm?
- Ja się na świat nie pchałam, bynajmniej na TAKI świat.
Matkę trochę zatkało, ale po chwili dalej gadała swoje.
- Nie idziecie nigdzie i koniec. Takie gówniary, które nie mają szacunku dla swoich matek, nie mają praw.
- Słucham?! Dobrze się czujesz? Bo to chyba wasza wina, że mamy do was taki, a nie inny szacunek.
- Oczywiście. Myśl sobie co chcesz, ale my się wami opiekowałyśmy tyle lat, a wy się nam tak odpłacacie.
- Opiekowałaś się mną, mówisz?! Jakoś sobie nie przypominam. Głupoty gadasz!
- Nie pyskuj mała! - wykrzykując to uderzyła mnie w twarz.
- Gadaj sobie co chcesz!
- Ty mała suko! Wydziedziczę cię, zobaczysz!
- Mała?! Suko?! Coś jeszcze? Weź już skończ.
- Zobaczysz!
- I co mnie to obchodzi?! Mam na to WYLANE.
Mówiąc to odwróciłam się w stronę drzwi. Odchodząc słyszałam jeszcze słowa ojców: "Chyba Was do końca pogięło!" Mieli rację, pogięło je, tylko czemu wcześniej się nie wtrącili, nie pomogli jak te mówiły swoje. Nasze życie z nimi, to jeden wielki HORROR! Całe szczęście, że nie bywają w domu za często, a teraz się wyprowadzamy, więc nie będą już całkowicie nam zawracały gitary...






_________________________________
Czytasz - komentuj!
Jak? Podoba się? x

środa, 16 stycznia 2013

Rozdział 5. Nie chcę tu być!

*oczami Izabelli*

- Co za gówniara! Jak ona śmie się tak do mnie odnosić!
- Maryśka nic lepsza! One obie są takie same. - dodała Wioletta.
- Iza - przerwał Michał - Ty chyba nigdy nie byłaś młoda.
- I Ty przeciwko mnie? - zdziwiona zapytałam męża.
- Nie. Tylko wydaje mi się, że Cię poniosło kochanie.
- Że niby jak?
- Nagle zaczęłaś się nią interesować. Dopiero teraz? Przecież ona ma już skończone 19 lat. Idzie na studia. Nawet się nie obejrzysz jak założy rodzinę.
- Co Ty wiesz?! Myślisz, że będziesz tym lepszym?
- Nic z tych rzeczy, ale mimo wszystko mam z nią lepszy kontakt. Powiedz mi, czy tatuaż komuś zaszkodził? Sama kiedyś miałaś, ale usunęłaś... Nie pamiętasz już? A tak w ogóle to ciesz się, że bez nas wyrosła na wspaniałą kobietę, która nie pali, nie pije, nie zażywa. Czego chcieć więcej! To, że zrobiła sobie durny tatuaż, nie znaczy NIC!
- Zgadzam się w 100% z Michałem. - dodał Kacper. - Ty też przesadziłaś Wiola. - mówiąc to spojrzał na swoją żonę.
- Skąd niby wiesz, że nie pali, nie pije, nie ćpa... Oj, żeby Was...
Wyszłam z Wiolą z pokoju i poszłyśmy na taras. Musiałyśmy ochłonąć. Co za gówniary! A nasi mężowie, stoją po ich stronie. Nagle tacy dobrzy tatusiowie się z nich zrobili. Oj ja jeszcze Zośce pokarzę, kto tu rządzi.

*Zośka*

Doszłyśmy na plażę. Walnęłam koc w najbliższy kąt i położyłam się na nim. Maryś zajęła miejsce obok mnie. Wokół nas chodziło pełno ludzi. Co się dziwić. Lato.. sezon.. wiadoma sprawa. Jednak w tym momencie przydałby mi się nasz lasek z jeziorkiem, gdzie byłoby cicho i spokojnie. Nic więcej nie potrzebuję.
- Nie dam się tak traktować! - powiedziałam po dłuższym milczeniu.
Maryśka aż podskoczyła. Widocznie się zamyśliła.
- No ja też nie. Co one od nas chcą nagle...                  To nasze życie. Do tej pory miały na nas wylane, a tu nagle wielkie mamuśki się znalazły. - powiedziała. - A Zosiu, proszę Cię, następnym razem tak nie krzycz, bo zawału dostanę. - zaśmiała się.
- Spoko, spoko. Co do matek, dokładnie. Gdyby to jeszcze była nasza wina, że się tak, a nie inaczej do nich odnosimy, to bym zrozumiała jej teksty. Ale w takim przypadku to jest chore jak dla mnie. Matka przecież zaczęła się czepiać do tonu, kiedy mówiłam normalnie...
- A weź już o tym nie gadaj Zoś. Nie chce mi się o tym myśleć. - powiedziała Maryś.
- A co dopiero wrócić tam i je znosić. DWA TYGODNIE! Czaisz to? Przecież to dopiero początek! - powiedziałam zbulwersowana.
- Wiem kochanie... Mam tego świadomość... Ubolewam z tego powodu.
- Co by to było, gdybym nie miała Ciebie... - spojrzałam na Maryśkę - No pomyśl i mi powiedz.
- Nie wiem. - zaśmiała się i wytknęła mi język - Pewnie to samo, gdybym ja nie miała Ciebie.
- Głupio zabrzmiało, ale prawdę mówisz.
- Oj Ty, oj Ty. Głupio zabrzmiało. Tak jak wszystko według Ciebie. - po raz kolejny wytknęła mi język.
- Nie wszystko, tylko prawie wszystko. Oj przecież wiesz jaka jestem.
- Wiem, dlatego się nie obrażam.
Próbowałyśmy zapomnieć o incydencie w domku. Matka doprowadziła mnie do wybuchu, na serio, przeogromnej złości. Jeszcze nigdy tak nie zareagowałam. NIGDY. Może matka mnie tak nienawidzi, bo jej mama, a moja babcia, ma tak samo na nią wylane. A może nienawidzi mnie dlatego, że jej teściowa przekazała na mnie cały swój majątek, a nie na ojca, więc przy okazji też i nie na NIĄ... Nie powiem. Babcia była bogata. Cały spadek otrzymałam zaraz po ukończeniu 18 roku życia. Prawnik babci wszystkiego dopilnował, bo babcia go BARDZO dobrze opłaciła. Od momentu, gdy zostałam pełnoletnia, mam konto z całym spadkiem babci, także nawet jak mnie matka będzie chciała wydziedziczyć, to spokojnie przeżyję, nawet jak nie będę miała pracy. Ogólnie zwisa mi i powiewa, co teraz matka ma zamiar zrobić.
- Maryś, ja nie chcę tu być! - powiedziałam po dłuższej chwili. - Zabierz mnie stąd. Ucieknijmy. Nie chcę tu z nimi siedzieć.
- No ja też nie... Ale przecież nie musimy z nimi siedzieć. Jak oni będą w domku, to my nie i na odwrót. Poza tym, Zoś, pomyśl gdzie byśmy poszły?
- Nie wiem, mogłybyśmy coś znaleźć. W końcu jesteśmy już "dorosłe" i możemy robić, co nam się podoba.
- Niby tak, ale jak one znowu coś wymyślą?
Tym pytaniem Maryśka mnie dobiła.. Przecież to całkiem możliwe, że Izka i Wiola znowu coś odpierdolą. Czy nasi ojcowie nie mogą tym durnym babom przegadać do rozsądku? Czemu one chcą naprostowywać dorosłe dziewczyny, skoro same nas skrzywiły... Chyba do końca je pogięło, myśląc, że w tym wieku można kogoś zmienić. Chociaż może i można, ale nie w taki sposób. Na pewno nie taką agresją.
- Czemu nic nie odpowiadasz? - zapytała Maryś - O czym tak myślisz?
- Dobiłaś mnie tym pytaniem. Właśnie myślałam, czemu one chcą naprostowywać to co same skrzywiły... w sensie nas... to chore.
- A no... chore. Z nami już nic się nie da zrobić. Zawsze już takie będziemy. Wychowane, gdyby nie babcia, prawie przez ulicę. A pamiętasz jak Baśka nam zazdrościła naszego "życia"? - zapytała.
- Pamiętam... Zazdrościła, bo nie znała prawdy. Jej rodzice byli zawsze w domu, a ona narzekała, że chce aby było jak u mnie czy u Ciebie. Chciała wiesz, mieć tak jak my, te wyjazdy i wszystko inne... POWALONA BYŁA. Jak można chcieć takiego życia?! No proszę Cię.
- Sama nie wiem. Wolałabym być biedna, ale mieć kochającą rodzinę...
- Ja też... Ale przecież Baśka nie była wcale biedna, a mimo wszystko zazdrościła.
Zamilkłyśmy. Takie rozmyślanie często doprowadza nas do łez, ale tym razem próbowałyśmy się trzymać. Podniosłam się gwałtownie z koca. Przeszłam parę kroków, spojrzałam na lazurowy ocean, który oświetlało przypiekające słońce. Zrobiłam kilka głębokich wdechów i chciałam już wracać do Maryśki. Szybkim ruchem się odwróciłam i padłam na piasek. Jakiś gościu nie zauważył mnie, czy co i mnie potrącił, że tak powiem. Przecież nie jestem ziarenkiem piasku, żeby mnie nie zauważyć!! Mam całe 175 cm wzrostu, czy to tak MAŁO?! Już miałam go wyzwać, ale stwierdziłam, że nie mogę być niemiła dla obcych.
- Przepraszam najmocniej. Podaj rękę, pomogę. - mówiąc to wyciągnął dłoń w moją stronę.
Przecież dam rade sama wstać..
- Nie dzięki. Dam sobie radę. - powiedziałam w końcu.
Chcąc go zbyć, szybko wstałam i mówiąc bezgłośne "pa" pobiegłam do Maryśki, która przyglądała się temu zdarzeniu.
- Ej! Co to za przystojniak? - zapytała. - Ciągle się patrzy w Twoją stronę. Uhuu... - zaśmiała się.
- No i niech się patrzy! Ale czy przystojniak? Nie wiem, nie przyjrzałam się mu, sorry. Wracając. Ten gostek, jak sama widziałaś mnie popchnął, a później wielce udawał, że mu przykro i próbował mi pomóc, ale ja nie chciałam.
- Mhm... - Maryś non stop się mu przyglądała, swoim okiem zwiadowcy -  Posturą przypomina mi Harry'ego z 1D. - dodała w końcu.
- Ej no, Maryśka! Obiecałaś!
- Aj! Przepraszam! Zero rozmów o One Direction. Zero gadania o Niall'u, Zayn'ie, Harry'm, Liam'ie i Louis'ie.
- Non stop o nich mówisz! Zamilcz blondyno! Poza tym istnieje mnóstwo brunetów o kręconych włosach. Nieprawdaż?
- W sumie tak, masz rację. A miał zielone oczy?
- Nie wiem, nie przyjrzałam się mu! Poza tym spójrz ma przeciwsłoneczne i tak bym nie zauważyła. A nawet jeśli, był to ten Twój kochany osobnik, to tym bardziej bym mu nie podała ręki.
- Weź Zośka, przesadzasz. Od czasów zerwania z Tomkiem tak unikasz facetów, że nie wiem co mam myśleć... Dalej go kochasz bejb?
- Coś Ty! Chociaż wciąż piszemy ze sobą, czasami. Wiesz o tym?
- Wiem, wiem. Ta wasza "przyjaźń" jest taka BLEEE. - zaśmiała się.
- A no BLEE. Jesteśmy znajomymi, nie przyjaciółmi. Nimi nigdy nie byliśmy. Wiesz przecież, że ja nigdy do niego nie wrócę... Kiedyś mi się wydawało, że go kocham, no ale wiesz jak to tam dalej było. Nie było nam idealnie. Podobnie jak Tobie z Twoim Bartkiem. LOL
- Oj czepiasz się. Księżniczko z sercem z kamienia.
- Gadasz głupoty. Ja i serce z kamienia.. ciekawe od kiedy? Nie jest aż takie twarde, przecież to serce z KAMIENIA Ciebie kocha.
- Faktycznie.
- Widzisz, więc potrafi kochać.
- A no potrafi, potrafi. A teraz panno "serce z kamienia, które kocha Maryśkę", chodźmy się gdzieś przejść.
- Ok, idziemy.
Poszłyśmy w stronę latarni morskiej. Spacerowałyśmy brzegiem oceanu. Szum fal uspokajał nasze skołatane nerwy. Słońce miało się już ku zachodowi, więc postanowiłyśmy wracać. Mimo że jak na nasz wiek przystało, powinnyśmy iść na jakąś imprezę, albo coś, ale ZA DUŻO WRAŻEŃ jak na jeden dzień. Zdecydowanie. Wróciłyśmy do domu. Było już bardzo późno. Weszłyśmy bardzo cicho do środka. Na szczęście rodzice gdzieś wybyli i dzięki temu nie będzie kolejnej kłótni typu "gdzie się znowu szlajałyście". Zmęczone poszłyśmy spać.





______________________________
Czytasz - proszę komentuj!
Jak się podoba? xx

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 4. Szczerze?! To, mam to gdzieś!

Dni przybliżające nas do wyjazdu mijały bardzo szybko. Nawet za szybko. Miałam dziwne przeczucie, że wyjazd będzie do kitu. Właśnie przez rodziców, głównie mamę, że to wszystko schrzanią i wyjdzie z tego jedna wielka klapa. Pewnie znowu się pokłócimy o byle gówno i albo oni wyjadą wcześniej, albo ja. Inna opcja jest taka, że będziemy się unikali. Z początku perspektywa wspólnego wyjazdu wydawała się strzałem w 10, szczególnie tuż po tym liście, ale teraz jakoś czuję, że to będzie totalny niewypał. Boję się położyć dziś wieczorem spać, bo jutro z rana mam jechać na lotnisko, no bo już jutro wylatujemy. SERIO, NIE CHCE MI SIĘ! I co mam spakować?! To mój kolejny idiotyczny problem. Nigdy nie wiem co zabrać, bo dla mnie zawsze wszystko jest potrzebne, no raczej wydaję się być. Później jednak, zresztą jak zawsze, część okazuje się zbędna. Ale walić to, muszę w końcu zacząć się pakować. Zawsze wszystko odkładam na ostatnią chwilę. Zapuściłam muzykę w lapie i zaczęłam pakowanie. Ed Sheeran umilał mi ten czas. Ostatecznie, koło godziny 15, zakończyłam męczący proces, potocznie zwany PAKOWANIE. Bardzo, ale to bardzo tego nie lubię. Po pakowaniu zrobiłam sobie obiad. Jedząc go, oglądałam Pingwiny z Madagaskaru, jak dla mnie ta bajka wymiata. Śmiałam się przy tym co nie miara. Po seansie poszłam do swojego pokoju, wzięłam saksofon i zaczęłam grać. Nagle zadzwonił telefon. Spoglądając na ekran telefonu ogarnęłam dopiero, która godzina. Dochodziła 20!
- Boże kochany, jak ten czas leci! - krzyknęłam do słuchawki.
- No hej kochanie! Miłe powitanie. - zaśmiała się dzwoniąca do mnie Maryśka.
- A nie, to nie było do Ciebie. Jak zadzwoniłaś, to dopiero ogarnęłam, która godzina. No i wiesz...
- Doznałaś szoku, że już 20.
- Jak Ty mnie dobrze znasz. Dokładnie.
- No widzisz, ale ja nie w tej sprawie.
- Wal.
- A więc, mam pietra przed wyjazdem.
- No co Ty nie powiesz, ja też.
- Weź mi tu nie wal sarkazmami laska, bo ja na serio mam stresa. Rodzice i ja w jednym miejscu, to niezbyt dobre połączenie.
- Tak samo tutaj. I to nie był sarkazm, choć może tak zabrzmiało bejb.
- Właśnie... coś mi się wydaje, że nie będzie za wesoło. Bo wiesz, oni jeszcze nie wiedzą...
- O Arts?
- No... będą się srać, że mam być prawnikiem, albo lekarzem..
- No tak. Mówiłam Ci jak moi zareagowali.
- Mówiłaś, ale w końcu zaakceptowali.
- Wątpię, ale wiesz mam to gdzieś, co myślą. Nigdy się mną nie przejmowali, a tu nagle niby im zależy? No proszę Cię...
- Masz rację. Muszę bronić swoich racji, poglądów, planów!
- Dokładnie bejb. Także do jutra.
- No do jutra. Przyjdę po Ciebie. Kocham, pa.
- Też kocham. Pa.
Nie pozwolę rodzicom Maryśki zabronić jej spełniać marzeń. Przecież to ona od zawsze marzyła o Academy of Arts w Londynie. Babcia Małgosia zawsze ją do tego namawiała. Mówiła żeby szła za swoimi marzeniami, za głosem serca, a nie słuchała co mówią rodzice, bo to jej życie, a nie ich. Babcia przecież żyje na tym świecie już tyle lat i dobrze wie co mówi. Często zastanawiałam się czemu jej córka, mama Maryśki, jest taka bez serca, że nie potrafiła dać miłości Maryśce, chociaż babcia Małgosia jej tyle dała... Nie wiem. Dziwne to. Po skończonej rozmowie i późniejszym rozmyślaniu zerknęłam znowu na zegarek. Dochodziła północ. CHOLERNY czas, czemu tak pędzi?! Poszłam do łazienki i wzięłam gorącą kąpiel. Po kąpieli weszłam jeszcze na tt i zobaczyłam co słychać w wielkim świecie. Szybko jednak się wylogowałam i wyłączyłam komputer, bo byłam mega zmęczona. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Budzik obudził mnie przed 7. Zaspana przetarłam oczy i wyjrzałam przez okno. Niebo było czyste, więc zapowiadał się piękny dzień. Poszłam więc do łazienki i wzięłam szybki prysznic, żeby się obudzić. Później związałam włosy w niesfornego koka, lekko się pomalowałam i wróciłam do pokoju. Spakowałam resztę potrzebnych rzeczy: kosmetyki, laptopa, telefon. Zniosłam na dół swoje bagaże i poszłam do kuchni coś przegryźć. Zajadając kanapkę z nutellą czekałam na Maryśkę. Upragniony dzwonek rozbrzmiał w moich uszach po chwili. Podbiegłam do drzwi i szybkim ruchem je otworzyłam.
- Siema! - krzyknęłam.
- No cześć Zoś! To co, gotowa? Wujek czeka na nas już w samochodzie.
- Jasne, już idę.
Na lotnisko odwoził nas "wujek". Dokładniej kumpel mojego taty i Maryśki taty. Znamy go od lat, dlatego mówimy na niego wujek, albo po imieniu, Grzesiek. Wchodząc do samochodu Grzesiek zagadał:
- Co tam dziewczyny? Jak samopoczucie?
- A jako tako. - powiedziałam.
- Nie najgorzej. - dodała Maryśka.
- Coś nie w sosie jesteście. - odparł Grzesiek. - Więc nie będę Was więcej zagadywał. Ruszamy.
Tak jak powiedział, tak zrobił. Odwiózł nas na lotnisko. Leciałyśmy same, bo jak zawsze rodzice i moi i Maryśki, lecą z innego państwa. Moi z Francji, a Maryśki bodajże byli ostatnio albo w Hiszpanii, albo we Włoszech, tego do końca nie wiem. Także jedyny plus jest taki, że nie musimy ich jeszcze widzieć. Ruszyłyśmy na miejsce odpraw. Po przejściu przez bramkę skierowałyśmy się do naszego samolotu. Idąc w jego stronę śmiałyśmy się z jakichś bzdur. Maryśka przypomniała sobie coś z czasów dzieciństwa, więc śmiałyśmy się z tego co kiedyś robiłyśmy, dokładnie mówiąc z naszej głupoty. Po wejściu do samolotu zajęłyśmy miejsca, ja koło okna, a Maryś tuż obok mnie. Lot choć długi i męczący, upłynął dosyć szybko, no wiadomo, chyba tylko dlatego, że w doborowym towarzystwie. Na miejsce przyleciałyśmy wykończone. Całe szczęście w Nowej Zelandii był już wieczór i mogłyśmy się udać do naszego wynajętego domku i spokojnie wypocząć. Taxi zawiozło nas do domku. Weszłyśmy do środka i poszłyśmy do naszego pokoju. Zmęczone zasnęłyśmy od razu.

Z samego rana obudziły nas jakieś odgłosy, jakby głośne tupanie, trzaskanie drzwiami. Pewnie rodzice. Przecież tylko oni potrafią narobić tyle hałasu. Szybko więc wstałyśmy i przebrałyśmy się w potrzebne na plażę rzeczy. Zeszłyśmy na dół. Myśląc, że nikt nas nie zauważył szybkim krokiem skierowałyśmy się do wyjścia.
- Marysia, Zosia. - krzyknęły mamuśki. - Cześć!
- Hej! Bo tego, my właśnie wychodziłyśmy.
Znowu ruszyłyśmy w stronę wyjścia.
- Chwila. - zaczęła matka Maryśki. - Młode damy, proszę się cofnąć.
Yyy, że co proszę?! Czego one chcą...
- Co to jest? - zapytała matka Maryśki i moja chwytając w tym samym momencie nasze lewe dłonie.
- Co takiego? - zapytałam. - To na waszych dłoniach.
- Chyba tatuaż, nie widać?
- Zośka, wyrażaj się! - krzyknęła matka.
Nie wytrzymałam.
- Czy ja coś źle powiedziałam, hmm? Odpowiedziałam, że TATUAŻ, a mama od razu krzyczy!
- Macie zamiar zaśmiecać sobie wasze ciała? - krzyczała dalej matka.
- Tak! To moje ciało, więc mam prawo robić z nim co chcę!
Maryś stała i nic nie mówiła, ale trzymała mnie za rękę, więc wiedziałam, że jest ze mną. Matce całkowicie puściły nerwy:
- A pieprzyć też się będziesz z kim popadnie, bo to twoje ciało?
Przez chwilę mnie zatkało... o_o
- Nie twój interes...
- Właśnie, to nasza sprawa. - dodała Maryśka.
- Pilnuj się gówniaro, jak się wyrażasz do matki. I jedna i druga. - powiedziała matka Maryśki.
- SZCZERZE?! To, mam to gdzieś!
Wykrzykując ostatnie słowo wybiegłam z Maryśką z domu. Jak najdalej od nich, w stronę plaży.





____________________________________________
Jak się podoba? xx
Na osłodę LT w innym wydaniu, dziś ogarnęłam *_*
Little Things 

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 3. No to gdzie jedziemy?

Z samego rana zadzwonił dzwonek do drzwi. Zaspana zeszłam na dół. Spojrzałam przez judasza. Po drugiej stronie stała Maryśka. Otworzyłam więc drzwi.
- No hej piękna! - powiedziałam.
- No cześć kochanie!
- Wchodź. Coś się stało? - zapytałam.
- W sumie to nic, ale rodzice dzwonili i mówili, że niby mamy jechać na wspólne wakacje. Wiesz coś o tym?
- Tak, patrz.
Podałam jej list od rodziców. Maryśka czytała go z otwartą buzią i z wielkimi od zdziwienia oczyma. Gdy przeczytała przez dłuższy czas nie wiedziała co powiedzieć, jednak w końcu się odezwała:
- No to gdzie jedziemy?
Zaśmiałam się, ale po chwili wzięłam laptopa i wystukałam w google: Nowa Zelandia. Maryśka spojrzała na ekran z uśmiechem i akceptacją w oczach. Widziałam, że się już zgodziła. Postanowiłyśmy napisać rodzicom, gdzie chcemy jechać. Ogarnęłyśmy ceny i wybrałyśmy miejsce. Nasza propozycja została pozytywnie rozpatrzona. Wyjazd zamówiony. Wyjeżdżamy za dwa tygodnie. SUPER! Kolejne wakacje z Maryśką, czyli to co lubię najbardziej. Jednak mimo wszystko obawiam się jak będą się zachowywali rodzice... kolejne kłótnie z mamą, tego się obawiam najbardziej. Nigdy nie byłam z nimi na wakacjach. No dobra przesadzam. Jeździłam z nimi do 12 roku życia. Kolejnych nie spędziliśmy już razem, bo albo ja nie chciałam, albo oni nie mieli czasu, wiadomo praca. Mam co do tego mieszane uczucia, zdecydowanie bardziej negatywne. Mimo to, zawsze warto spróbować.

Następnego dnia, koło 10, poszłam do Maryśki. Otworzyła mi jej babcia.
- Cześć skarbeńku! - powiedziała babcia Małgorzata.
- Dzień dobry babciu! - uśmiechnęłam się do niej.
- Co u Ciebie słychać? - zapytała, a ja długo się nie zastanawiając, opowiedziałam jej wszystko jak leci.
Babcia Maryśki to taka wspaniała osoba, że trudno opisać ją słowami. Po prostu nie da rady. Zabrakło by pozytywnych słów na jej temat. I długo by można o niej pisać. Jest dla mnie jak babcia, bo swojej nigdy nie miałam. Tłumacząc jedna babcia zmarła jak byłam kilkuletnim dzieckiem, a druga, że tak powiem, nie przyjeżdża(mama mojej matki)... nigdy jej nie widziałam. Z dziadkami podobnie. Maryś ma tylko jedną babcię, ale babcia Małgosia nadrabia za obie babcie. Kochamy ją. Maryś, jak nigdy, wstała po 11. Babcia mówiła, że wstała tak późno, bo męczą ją kobiecie sprawy. Ja już dobrze wiem, jak biedna wtedy się męczy, zwłaszcza drugiego dnia, więc jej nie budziłam. Z babcią zrobiłyśmy Maryście jej ulubione kakao i na osłodę życia nasze ukochane lody czekoladowo-truskawkowe. Później włączyłyśmy TV i oglądałyśmy jakiś serial. Koło godziny 14. poszłyśmy do mnie, bo postanowiłyśmy nagrać jakiś cover na yt. Maryśka wzięła saksofon. Tak, obie gramy na saksofonie i pianinie. Ja dodatkowo nauczyłam się grać na gitarze. Ale mniejsza o to. Robimy to, bo kochamy muzykę. To jest nasza pasja. Nasza odskocznia od życia. Od ciągłych problemów... Wyciągnęłyśmy nuty do mojej ukochanej piosenki Ed'a Sheeran'a "Kiss Me". Jeden z moich ukochanych wokalistów, tak dla wytłumaczenia, dlaczego go wybrałam. Usiadłam do pianina i dodatkowo śpiewałam, Maryśka zajęła się saksofonem. Zaczęłyśmy nagrywać. Po nagraniu przesłuchałyśmy nagranie i wrzuciłyśmy na nasz profil na yt. Jak twierdzili nasi słuchacze, którzy w mgnieniu oka skomentowali nasz cover, nagranie jest cudowne itd. OCH i ACH. Bez przesady. Haha, uwielbiam jak nas tak miło oceniają. Mimo że nie sądzę, że jesteśmy nie wiadomo jak zajebiste. Wieczorem zrobiłyśmy sobie babski wieczór. Tylko my dwie i wino, z czego bardzo się cieszę. Siedziałyśmy, plotkowałyśmy, śmiałyśmy się i robiłyśmy wiele różnych rzeczy. Wiadomo. Jak zawsze nam odwalało.

Następnego dnia wstałam dosyć wcześnie, bo musiałam przygotować trochę rzeczy na nadchodzący wielkimi krokami wyjazd. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i poszłam po Maryśkę. Umówiłyśmy się na zakupy w Galerii. Zadzwoniłam do drzwi. Maryś otworzyła i szybkim ruchem ręki zaprosiła mnie do środka.
- Poczekaj chwilę, muszę jeszcze się uczesać. - powiedziała.
- Jasne, nie ma sprawy. Gdzie babcia?
- Poszła do sąsiadki na kawę. - krzyknęła Maryśka z łazienki.
Usiadłam w salonie na kanapie. Zamknęłam oczy i czekałam na Maryśkę. Gdy zapadła cisza do moich uszu dobiegł jakiś dźwięk. Gdzieś grała muzyka. Wstałam i szłam w kierunku dochodzącego z jakiegoś pomieszczenia dźwięku. Melodia była nawet ładna. Taka liryczna ballada jakby. Dochodząc do drzwi od Maryśki pokoju muzyka była coraz głośniejsza. Otworzyłam drzwi. Miałam rację. To właśnie z laptopa Maryśki wychodziła ta melodia. Chcąc się dowiedzieć, co to za piosenka, bo nie mogłam sobie jej skojarzyć, podeszłam bliżej i spojrzałam na ekran lapa. Leciała piosenka Michael'a Bublé "Home". A no tak, przecież ją znam. Tylko, że Maryś słuchała cover piano na yt. Boże coś nie tak z moim słuchem... masakra, nie skojarzyłam od razu, wielkie zdziwienie. Walnęłam się na łóżko i słuchałam dalej. Nagle usłyszałam piosenkę Maryśki UKOCHANEGO zespoły. Szybkim ruchem poderwałam się z łóżka. Podbiegłam do laptopa i już chciałam wyłączyć piosenkę, ale jak na złość komputer Maryśki się zaciął, a piosenka cały czas leciała. FUCK!
- Maryśka! Chodź tu i wyłącz to do cholery!
- Ale że co? Przecież to takie świetne! - krzyknęła Maryśka i zaczęła śpiewać razem z nimi WMYB.
- Proszę! Błagam! Nie rań moich uszu! Maryś!
- Hahahahaha! Nie rań uszu! - zaśmiała się - Wcale nie ranię.
Niestety miała rację, bo wcale źle nie śpiewają. No ale po prostu ja nie mogę się do nich przekonać, albo może nie chcę!
- No proszę Cię! Wyłącz to! Komp Ci się zawiesił, zrób coś z tym!
Krzyczałam wniebogłosy. Jednak Maryśka jest uparta. Zatkałam sobie uszy i zagłuszałam ich na wszelkie sposoby. To śpiewem, to krzykiem, to innymi sposobami. W końcu do pokoju weszła Maryśka.
- Dobra jestem gotowa.
- Bogu dzięki. - powiedziałam z ulgą, gdy Maryśka wyłączyła komputer.
- To co Zoś, idziemy?
- Oczywiście. Tylko pamiętaj, następnym razem mi tak nie rób!
- Jak? - zaśmiała się.
- Ty już dobrze wiesz.
Mówiąc to wyszłam z jej pokoju i skierowałam się w stronę drzwi.



___________________________________
Jak? xx W sobotę dodam kolejny rozdział. :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział 2. I czemu się znowu czepiasz?

Dzień jak co dzień. Jedna wielka nuda! Rodzice wyjeżdżają jutro do Paryża na kolejne kilka miesięcy... Aż nie chce mi się o tym myśleć. Znowu mnie zostawią. Znowu! Nie kochają mnie, wiadomo. E tam, nieważne. Takie właśnie myśli przelatywały mi w głowie, kiedy patrzałam przez okno. Nie ogarniałam świata dookoła. Byłam zanurzona w sobie, jakby nic innego nie istniało. Nie zauważyłam nawet jak do pokoju wparowała matka. Ale o co jej chodzi?! Momentalnie wróciłam do rzeczywistości.
- Przepraszam mamo, chciałaś coś? - zapytałam spoglądając w jej stronę z zapewne dziwną miną.
- Tak, chciałam się zapytać, gdzie się dostałaś.. bo to już chyba czas na planowanie przyszłości prawda?
- No niby tak. Dostałam się do Academy of Arts w Londynie.
- Arts?! - krzyknęła - Proszę Cię dziecko, myśl racjonalnie. To nie ma żadnej przyszłości. I kim myślisz, że potem będziesz?
- Sobą?! - odpaliłam. Krew we mnie zawrzała. - To moje życie, więc robię to co chcę. I czemu się znowu czepiasz?
- Czepiam się, bo nic nie osiągniesz po Arts.
- Taka mądra jesteś? Wolę być biedna, ale szczęśliwa. Chcę mieć prawdziwą rodzinę, a nie jak teraz!
Mama się nie odezwała. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Chyba ją zatkało. Chociaż to dziwne. Zawsze jej zdanie było ostatnie.
- Zrozum mamo! Oddałabym wszystko, żeby spędzić z Wami chociaż trochę czasu, żebyście okazali mi trochę czułości... a nie. W ogóle co ja gadam, przecież i tak masz to gdzieś. - westchnęłam.
Oczy mamy zeszkliły się lekko. Po chwili do pokoju wpadł ojciec. Najwyraźniej słyszał co mówiłam, no raczej krzyczałam. Spojrzał na mamę, potem na mnie i znowu na mamę. Wyraźnie posmutniał. Matka zaczęła płakać, ale mnie jakoś to nie ruszało. Wydawało mi się to takie sztuczne, udawane. Może dlatego mnie to nie ruszyło...
- Masz rację Zosiu. - odezwał się w końcu tata. - Ale zrozum, chcieliśmy Ci dać wszystko, to co najlepsze.
- Niestety zapomnieliście o najważniejszym.
Ojciec spuścił głowę. Matka dalej płakała. Na marne. Chociaż słowa taty były szczere. To dało się odczuć.
Poczułam jak łzy zaczęły napływać mi do oczu. Po raz pierwszy od tylu lat rozmawialiśmy, no może nie do końca, ale wymieniliśmy się poglądami, odczuciami. Niesamowite, serio.
Nie chciałam dłużej tkwić w tej niezręcznej dla mnie sytuacji. Jeszcze raz spojrzałam w ich stronę. Chwilę później wzięłam szybko telefon z szafki nocnej i wyszłam z pokoju. W korytarzyku przed drzwiami założyłam trampki i zarzuciłam kurtkę. Szybkim krokiem wyszłam z domu. Wybrałam numer do Maryśki. Jednak o dziwo nie odebrała. Widocznie musiała robić coś ważnego. Napisałam więc do niej sms, w którym opisałam całą zaistniałą sytuację. Na dworze, jak na lipiec, nie było za ciepło. Nawet zbierało się na deszcz. Mimo to stwierdziłam, że pójdę w moje ulubione miejsce, nad jeziorko położone w lasku niedaleko naszego osiedla. To miejsce mnie uspokaja, tak samo Maryśkę. W sumie to nasze ulubione miejsce. Możemy tu przemyśleć swoje wszelkie problemy w ciszy. W moim przypadku było to potrzebne. BARDZO potrzebne. Takiej rozmowy w domu nigdy nie było. Doprowadziłam matkę do płaczu, a ojciec przyznał mi rację... nie wiem jak to w ogóle możliwe... SZOK.

Siedziałam w naszym miejscu i myślałam o tym wszystkim co się dziś wydarzyło przez dłuższy czas. Co chwilę zerkałam na telefon, ale Maryśka nie odpisywała. Potrzebowałam jej obecności jak nigdy dotąd. Coś czuję, że takich akcji, albo jeszcze gorszych będzie coraz więcej... Zanurzyłam się w przemyśleniach. Znowu byłam tylko ja i wielka próżnia wokoło. Nagle usłyszałam jakiś szelest. Poderwałam się z miejsca, jakbym się przebudziła ze snu, w którym miałam koszmar. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam Maryśkę. Moja buzia, na sam jej widok się uśmiechnęła. Szła w moją stronę. Podeszła bliżej i zajęła miejsce obok mnie.
- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? - zapytałam. Chociaż to pytanie było całkiem bez sensu.
- Czytając sms, wiedziałam że nie siedzisz w domu. Poza tym, znam Cię tyle lat, to chyba wiem, gdzie mogę Cię znaleźć. - zaśmiała się.
- No tak... Głupia ja. Przecież ja też zawsze wiem, gdzie Ty jesteś.
Jej obecność mi całkowicie wystarczyła. Zawsze tak było. Siedziałyśmy w ciszy dłuższą chwilę. Nam nigdy nie przeszkadzało to, że było cicho. Nam to całkowicie wystarczało, bo rozumiałyśmy się bez słów. Tak jakbyśmy odczuwały to co czuje druga. Można rzec, że znamy się jakby na pamięć... dziwne, ale prawdziwe. Nie mam pojęcia, co bym bez niej zrobiła. Jedno wiem na pewno, nie byłabym takim samym człowiekiem jakim jestem. Byłabym o wiele gorsza. Maryśka jako jedyna osoba dostrzega to czego inni we mnie nie dostrzegają. Widzi we mnie taką małą iskierkę dobra, którą powoli trzeba rozniecić, żebym nie była już więcej nazywana "zimną suką".

Wracałyśmy do domu wolnym krokiem. Idąc wspominałyśmy dziecięce lata. Do domu przyszłam koło 22., bo z Maryśką jeszcze dosyć długo gadałyśmy siedząc na huśtawkach przed domem. W domu było cicho, tak jakby rodzice już wyjechali. Zamknęłam drzwi i poszłam na górę do pokoju. Na łóżku leżała koperta zaadresowana do mnie. W kopercie był list od rodziców, o następującej treści:


Droga Zosiu!
Wiesz, że znowu musimy wyjechać. Jednak tym razem chcemy Ci napisać to, co czujemy. Chyba po raz pierwszy od lat... Nie wiemy jak dobrze dobrać słowa do tego, co chcemy Ci napisać. W sumie nigdy nie pisaliśmy, a co dopiero rozmawialiśmy o tym co czujemy. Dziś był chyba nasz pierwszy raz. Kochanie, w końcu otworzyłaś nam oczy. Przepraszamy Cię, nasz jedyny Skarbie. Przepraszamy za to, że nie byliśmy i wciąż nie jesteśmy dobrymi rodzicami. Nie wiemy, czy uda nam się zmienić nasze przyzwyczajenia. Zawsze byliśmy zbyt zajęci pracą, żeby zauważyć, że nasza maleńka córeczka, to już nie dziecko, a dorosła kobieta, która wie czego chce i w końcu powiedziała nam, choć znając Ciebie w dosyć delikatny sposób, co czuje... Tak naprawdę kochamy Cię nad życie, choć nie potrafimy tego okazać (szczególnie ja - mama, bo sama tego nie otrzymałam i nie zostałam nauczona jak kochać). Czy jest już za późno na poznanie Ciebie? Czy mogłabyś pokochać nas na nowo? Może wspólne wakacje z Olechowiczami? Co Ty na to? Mamy nadzieję, że się zgodzisz, bo Olechowicze mają przekazać tą wiadomość Marysi. 
Kochamy Cię. Tata i Mama.

Serce waliło mi jak szalone. Oczy zeszkliły się od łez. Po raz pierwszy usłyszałam, a właściwie przeczytałam, takie słowa od rodziców. Nigdy czegoś takiego mi nie powiedzieli. Zastanawiam się czy z nimi jechać. Chociaż jeżeli Maryśka pojedzie, to ja też zaryzykuję i pojadę. 

_________________________________
Jak się podoba? xx Liczę na komentarze.
Dla osłody TELEDYSK KISS YOU

sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 1. Wróciliśmy!! - Na jak długo?

Maj - słoneczny maj, wolność. Niestety to już przeszłość. Czerwiec też jest już moją przeszłością. Czas leci jak szalony. Mamy lipiec, właściwie jego początek, a więc musimy się deklarować gdzie chcemy iść na studia. Ja i Maryśka już wysłałyśmy swoje zgłoszenia do Academy of Arts w Londynie. Tak, powiecie "kolejna, która chce tam mieszkać". WCALE NIE!! Ja NIE CHCIAŁAM! Wolałam New York, czy L.A., ale nie... Maryśka uparła się na Londyn. Ja, nie chcąc się z nią rozstawać, przystałam na to. Postawiłam jej tylko jeden warunek: NIE MA prawa gadać mi non stop o tych chłoptasiach! NIE i koniec! Nie mam zamiaru słuchać ciągłego pierdolenia jacy to oni cudowni. BLA BLA BLA. Wracając do tematu studia, to wysłałyśmy zgłoszenia razem z naszymi rysunkami, bo to był warunek, więc musiałyśmy je dołączyć. Dziś po południu przyślą nam odpowiedź, czy nas chcą, czy też nie. Czas mija bardzo szybko. Szczerze to pamiętam jeszcze jak byłam "słodką" szesnastoletnią dziewczynką, która na wszelkie sposoby próbowała uciec z domu, ale niestety zawsze wracała, bo mimo wszystko cholernie bała się. Bała się, że straci wszystko, co jej pozostało, czyli Maryśkę, bo tylko ona ją kochała i akceptowała. Co do rodziców, to mam z nimi marny kontakt. Jak mam porównywać, to kontakt jest lepszy z ojcem. Zamiast się mną zajmować, obsypywali mnie tylko prezentami, myśleli, że to zastąpi ich miłość. Nie mieli dla mnie wcale czasu, a przyszywana ciotka Elżbieta, która się mną "opiekowała", była jak dla mnie jednym WIELKIM chodzącym KŁAMSTWEM. Zawsze przy rodzicach udawała jak to ona mnie BARDZO KOCHA... niestety jak ich nie było, znęcała się nade mną psychicznie, dlatego też jestem jaka jestem. Określę siebie w dwóch słowach: zimna suka. Nie raz tak o mnie mówili ludzie np. z klasy, szkoły. Jedyną odskocznią od rzeczywistości był, jest i będzie kościół. Babcia Maryśki - Gosia, zawsze nas tam prowadzała i ostatecznie nauczyła nas tam chodzić. Co prawda to prawda, Bóg jest miłością, ale inną niż ta rodzicielska. Dobra nie będę mówiła wam o moich poglądach religijnych, bo może się wam to nie podobać. Więc wracając do rzeczywistości. Właśnie leżę w swoim pokoju na poddaszu, właściwie to w moim łóżku, z laptopem na kolanach i zapisuję moje życie. Zaczynam dzisiaj. Tak więc, chyba pójdę na dół do kuchni i zaparzę sobie herbatę, później ogarnę tt, a potem może oglądnę coś w TV, a koło 14 muszę ogarnąć pocztę, bo może odpiszą z Arts. Także idę na dół. Nastawiłam wodę na herbatę. Wyjrzałam przez okno i zanurzyłam się w swoich myślach.

- Wróciliśmy! - rozbrzmiał nagle czyjś głos w moich uszach.
Obejrzałam się za siebie. Moim oczom ukazał się mój ojciec, a za nim stała matka. W głębi serca cieszyłam się, że ich widzę, rzadko kiedy to się zdarza, ale na zewnątrz nie pokazałam ani krzty radości.
- Super! Ciekawe na jak długo?! - parsknęłam.
Zalałam sobie herbatę i wyszłam z kuchni. Wydawało mi się jakby rodzice wcale się tym nie przejęli , bo zaczęli już wykonywać telefony do pracy, co jak dla mnie jest żałosne. Wracają do domu i zamiast zająć się mną, zajmują się od razu pracą, mimo że dopiero z niej wrócili. Nigdy nie poświęcili mi nawet kilku minut, nie usiedli ze mną, nie zapytali co słychać, nie przytulili. Jak nie ma ich w domu, to ojciec czasem zadzwoni, ale to mało ważne. CO TO ZA RODZICE?!!
Pobiegłam na górę. Weszłam do pokoju, zamknęłam za sobą drzwi. Włączyłam laptopa i zalogowałam się na tt. Ogarnęłam swoje interakcje, jak zwykle zapełnione. Od czasów, kiedy z Maryśką zaczęłyśmy wrzucać covery na yt tak jest zawsze. Chociaż Maryś oprócz tego ma też nieustanny spam o jej UKOCHANYM zespole 1D. Dziwnie się składa, że ja też mam spam związany z nimi, mimo że ich nie follow'uję. WIERD! Umieściłam na tt jednego tweet'a takiej treści:
Wylogowałam się, wzięłam telefon i wybrałam numer Maryśki.
- Co tam Zośka? - po sekundzie usłyszałam głos Maryśki w słuchawce.
- Rodzice przyjechali...
- Aha, no to nie ciekawie.
- A no nie.. Wpadniesz?
- Jasne! Za chwilę będę. - mówiąc to rozłączyła się.
Dwie minuty później do drzwi zadzwonił dzwonek. Jak usłyszałam, stojąc przy schodach, drzwi otworzyła matka.
- Cześć Marysiu.
- Dzień dobry. Ja do Zośki, mogę?
- Oczywiście, wchodź.
Matka była dziwnie miła. Nigdy Maryśki tak "słodko" nie nazwała. "Marysiu"?! WTF. I am shocked.
- Cześć kochanie! - powiedziała Maryśka pokonując ostatni schodek. - Mówiłam Ci, że nienawidzę Twoich schodów, tak samo jak moich? - zaśmiała się.
- Hej kochana blondyno! Tak mówiłaś, nie raz. Ja Tobie też tak samo mówiłam.
Zaczęłyśmy się śmiać. Weszłyśmy do pokoju, usiadłyśmy na łóżku i zaczęłyśmy gadać. Po jakimś czasie Maryśka powiedziała:
- Tak w ogóle, to może sprawdzimy pocztę. Już po 14, może odpisali.
- No jasne, już sprawdzam.
Zalogowałam się na pocztę Maryśki. Był tam wyczekiwany e-mail. Otworzyłyśmy go i zaczęłyśmy czytać. "Dear Lady Olechowicz.... We accepted your application... We will be honored to have you at our Academy..."
- Przyjęli mnie!!! - krzyczała tańcząc z radości po całym pokoju.
- Jej! Super! - zaśmiałam się.
- Teraz Ty zobacz. - powiedziała pośpiesznie Maryśka.
Wylogowałam się z poczty Maryśki i weszłam na swoją. Też dostałam odpowiedź i również pozytywną. Cóż. Szkoda. Maryśka nie wie, że składałam też do NY i L.A., nie chciałam jej mówić. Tam też się dostałam. Ale skoro się tu też dostałam, to idę tu, z nią. Moją walniętą Maryśką.
- Będziemy razem! Będziemy razem!
Maryśka rozpoczęła swój taniec szczęścia. Wiedziała, że do końca nie jestem szczęśliwa, bo wolałabym być w Ameryce, ale cóż. Dla przyjaźni wszystko.




________________________________
Liczę na wasze komentarze xx

piątek, 4 stycznia 2013

Przedstawienie Postaci

Zośka Antynowicz 
pewna siebie buntowniczka, bezpośrednia, nie lubi gdy ktoś narzuca jej swoje zdanie; pochodzi z bogatej rodziny i mieszka w jednej z najbogatszych dzielnic Gdańska; można by powiedzieć "rozpieszczony dzieciak", a tak naprawdę bardziej pasuje do niej "skrzywdzone dziecko"; rodzice ciągle zapracowani nie mają dla niej czasu, matka jest projektantką mody, a ojciec architektem; widują się zaledwie kilka razy w roku; do ukończenia 18 lat wychowywana przez przyszywaną ciotkę Elżbietę, która robiła to wyłącznie dla pieniędzy; jedyną, tak na prawdę bliską Zośce osobą jest Maryśka, przyjaciółka z sąsiedztwa, z którą poznała się w wieku 5 lat i od tamtej pory są nierozłączne; Maryśka często mówi o Zośce tak: "Cudem jest to, że zdała maturę i to nawet z dobrym wynikiem. A to, że nie stoczyła się na dno, było zdziwieniem dla wielu ludzi z naszego otoczenia. Jednak nikt nigdy nie znał jej tak dobrze jak ja. W głębi duszy Zośka to naprawdę wspaniała osoba, najlepiej widać to przy kontaktach z małymi dziećmi."


Maryśka Olechowicz
całkowite przeciwieństwo Zośki, no może nie do końca; jej rodzice, podobnie jak Zośki, wiecznie zapracowani i nie mają dla niej czasu; opiekuje się nią jednak babcia Małgorzata, która kocha Maryśkę całym swoim sercem; Maryśka to typ romantyczki i marzycielki, jednak gdy musi dokonać jakiegoś ważnego wyboru, zawsze rozważnie go przeanalizuje i wybierze najlepsze rozwiązanie; na zabój zakochana w chłopakach z One Direction, a w szczególności w Niall'u; zatruwa nimi życie Zośce, która całkowicie, no prawie całkowicie ich nie trawi; jej wielkim marzeniem jest poznać chłopaków; Zośka mówi o Maryśce tak: "Jak można kochać tych... przez gardło nie chce mi przejść nazwa ich zespołu. Przecież to faceci, a każdy facet jest taki sam, zwykły łamacz serc. Przez nich mam zasrane wieczory i dnie, bo Maryśka non stop o nich nawija. Mimo to kocham ją! Bo jest najcudowniejsza na świecie."